Wybór z recenzji i fragmenty książki ”Ludzie Putina”, opublikowanej w 2014 roku po szwedzku, fińsku i esperancku. Tłumaczył z esperanto Wojciech Usakiewicz. Moja druga książka, ”Krym jest nasz”, została opublikowana w tych samych językach 18 marca 2015 r., w pierwszą rocznicę aneksji półwyspu.
Druga moja książka: Krym jest nasz
Z recenzji
…od początku do końca fascynująca książka, reportaż poszerzający nasze rozumienie Rosji i Rosjan. (…) Dla dziennikarza to wspaniałe osiągnięcie, gdy udaje się wykonać zadanie, które postawił sobie Kniivilä – opisać skomplikowaną rzeczywistość, nie wydając o niej sądu. Tę pracę pozostawił czytelnikom. Dziękuję mu za to.
Ann Herblein, „Dagens Nyheter”, Szwecja
Błyskotliwy reportaż. Zwykle człowiek dowiaduje się więcej, gdy słucha tych, którzy nie dzielą z nim spojrzenia na świat, niż gdy jest odwrotnie. (…) Książka Kallego Kniivili ma jeden bardzo poważny brak: jest pierwsza. Ten sprawnie napisany i rzetelny reportaż uświadamia, jak bardzo autor mógłby się przysłużyć szwedzkiej debacie na temat Rosji, gdyby publikował nieco częściej.
Martin Aagård, „Aftonbladet”, Szwecja
Istnieje zarówno na Zachodzie, jak i w Rosji tradycja przypisywania Rosji egzotyki, wskutek czego ten kraj miałby być szczególnie trudny do zrozumienia. Można to znaleźć w skrzydlatych słowach Churchilla: „Rosja to zagadka spowita tajemnicą” i w zdaniu Tiutczewa o Rosji: „Nie sposób pojąć jej rozumem” (tł. Ryszard Łużny). W Ludziach Putina Rosja i Rosjanie stają się zrozumiali, wielu z nas postępowałoby tak samo, gdyby znalazło się w tej samej sytuacji. (…) Ludzie Putina to najlepsza szwedzka książka o Rosji od wielu lat.
David Isaksson, „Helsingborgs Dagblad”, Szwecja
W swojej nowej książce Ludzie Putina – milcząca większość w Rosji szwedzki dziennikarz Kalle Kniivilä ma w głowie dwie myśli jednocześnie. Tak, to prawda, że telewizja w Rosji pokazuje Rosjanom to, co Putin chce, żeby widzieli, i że wybory cechują się oszustwami, ale mimo to faktem jest, że Putin ma obecnie mocne poparcie większości Rosjan. Właśnie tej milczącej większości autor pozwala zabrać głos w reportażu z Rosji. (…) Prawdopodobnie jest to najważniejsza książka o Rosji opublikowana w tym roku w językach skandynawskich. Kniivili udaje się znaleźć trudną równowagę: pokazuje czym Putin i związani z nim ludzie władzy są dla zwykłych Rosjan, ale nie staje się jednocześnie apologetą Putina. W ten sposób daje nam solidne narzędzie pomagające zrozumieć współczesną Rosję jak ten olbrzymi kraj długi i szeroki.
Martin Paulsen, „Morgenbladet”, Norwegia
Książka Kniivili należy do absolutnie najlepszych w swoim gatunku. Jest dobrze napisana i daje odpowiedzi wszystkim, którzy są dostatecznie lotni i wolni od uprzedzeń, by przyjąć fakt, że świat można postrzegać na więcej sposobów niż jeden i że inny sposób widzenia świata nie stanowi o niczyich brakach moralnych czy intelektualnych.
Timo Vihavainen, „Kanava”, Finlandia
Ludzie Putina
[Rozdział pierwszy]
Swój człowiek
– Większość tych, których znam, jest za Putinem, to oczywiste. Jeśli ktoś jest przeciw, tego nie wiem. Ale tak naprawdę nie rozmawiamy o tym, gadamy o innych sprawach.
Tak mówi emerytka Jewgienija Baszurkina, którą spotykam w niewielkim mieście Szumierla, sześćset kilometrów na wschód od Moskwy. Nie jest w tym odosobniona, należy w Rosji do milczącej większości.
W końcu grudnia 2013 roku rosyjski państwowy instytut badania opinii publicznej WCIOM poinformował, że mieszkańcy Rosji wybrali prezydenta Władimira Putina politykiem roku. Dziesiąty raz z rzędu. A po rosyjskim wkroczeniu na Krym w końcu lutego 2014 roku poparcie dla Putina w Rosji tylko wzrosło.
Zwolennicy widzą w nim silnego przywódcę. Oto człowiek, który przywrócił Rosji wielkość po upokorzeniach lat dziewięćdziesiątych. Putin jest najbardziej popularnym politykiem Rosji we wszystkich badaniach opinii publicznej, odkąd pierwszy prezydent Rosji, Borys Jelcyn, przekazał mu władzę po łzawym pożegnalnym przemówieniu w ostatnim dniu grudnia 1999 roku.
Po pełnych chaosu, biednych latach dziewięćdziesiątych wielu Rosjan zaczęło za czasów Putina żyć lepiej. To on poprowadził kraj do jednego z najszybszych wzrostów dobrobytu w ciągu ostatnich ponad stu lat.
Dziś wszyscy w Rosji płacą jednolity trzynastoprocentowy podatek dochodowy. Cały system podatkowy został uproszczony, a podatek od zysku dla przedsiębiorstw zmniejszono. Dzięki ścisłej kontroli i opodatkowaniu cennego eksportu ropy naftowej i gazu ziemnego zapełniły się państwowe kufry, a olbrzymi dług państwowy z lat dziewięćdziesiątych przestał istnieć. Zamiast tego pieniądze z wpływów za ropę zostały odłożone w funduszach rezerwowych, podobnie jak w Norwegii, choć norweski fundusz naftowy jest o wiele większy.
W pierwszym przemówieniu telewizyjnym po przejęciu obowiązków prezydenta Rosji, w dniu 31 grudnia 1999 roku, Władimir Putin obiecał, że będzie bronił zdobyczy demokracji i wolności słowa w Rosji. Tej obietnicy nie dotrzymał. Nie jest jednak trudno zrozumieć jego popularność. Teraz ludzie mają jedzenie na stole, pieniądze w kieszeni i wszelkie możliwe towary w coraz bardziej luksusowych sklepach. Świat się otworzył, rozkręcona gospodarka sprawiła, że zagraniczne podróże stały sie dla młodych mieszkańców Rosji codziennością.
Jednak milcząca większość w Rosji wydaje się całkowicie przekonana, że nie może mieć żadnego wpływu na to, co dzieje się w jej kraju. Dla wielu ludzi, których spotkałem w Rosji jesienią 2013 roku, nawet słowo „demokracja” straciło do pewnego stopnia swoje znaczenie. „Demokrację” mieli w latach dziewięćdziesiątych i nie chcą do tego wracać, wtedy życie było ubogie i marne. Teraz przynajmniej jest w kraju jakiś porządek i dyscyplina.
Na Zachodzie Władimir Putin nie jest popularny. Zdusił w kolebce rosyjską demokrację, odtworzył i umocnił hierarchiczną radziecką biurokrację, uczynił służbę bezpieczeństwa państwem w państwie, zniszczył niezależne środki masowej komunikacji i bez skrępowania posługiwał się systemem prawnym, by uwięzić najbardziej krnąbrnych rekinów przemysłu. W nowej Rosji Putina ten, kto zbyt głośno mówi o prawach człowieka i sprawiedliwych wyborach, jest zagranicznym agentem. „Gejowska propaganda” została zakazana, a za „nakłanianie do separatyzmu” w sieci grozi do czterech lat więzienia. Portale z informacjami o nielegalnych demonstracjach można zamykać bez wyroku sądu.
Nowe, opresyjne prawa weszły w życie po wielkiej fali masowych demonstracji w 2012 roku, gdy tron Putina przez moment wydawał się chwiać. Rosnąca, ekonomicznie dostatnia klasa średnia w największych miastach Rosji, przede wszystkim w Moskwie, nie zadowalała się już rosnącymi pensjami i niedrogimi urlopami w Turcji. Ludzi znużyły manipulacje wyborcze, które spowodowały, że nie ma już prawdziwej opozycji w rosyjskim parlamencie – znużył ich też Putin, ktory postarał się o zmianę konstytucji, aby utrzymać się przy władzy do 2024 roku. Ćwierć wieku z Putinem to więcej, niż byli skłonni wytrzymać.
Manifestacje skłoniły zmiennego jak kameleon Putina do jasnego opowiedzenia się po jednej stronie. Zrozumiał, że nie może być dłużej prezydentem całego narodu. Wykształcona, otwarta na zagranicę klasa średnia w Moskwie była dla niego stracona, częściowo z powodu sukcesów, jakie osiągnął.
I Putin odwrócił się do Moskwy plecami. Nie tylko stał się prezydentem milczącej większości, lecz również zwrócił tę większość przeciwko niewygodnie hałaśliwym moskwiczanom. Absurdalny spektakl sądowy wymierzony w grupę Pussy Riot latem 2012 roku był tego pierwszym sygnałem. Podczas gdy liberalna opozycja próbowała dowodzić, że kilka tanecznych kroków na stopniach ołtarza nie jest przestępstwem zasługującym na karę wieloletniego więzienia, władze sprzymierzyły się z konserwatywnymi siłami w Kościele prawosławnym. Opozycja otrzymała rolę heretyków, ateistów i satanistów, którzy tańczą na stopniach ołtarza Świętej Rosji przy uwodzących tonach muzyki wrogiego Zachodu.
Antyzachodnia retoryka została wzmocniona. Zabrzmiały oskarżenia, że opozycjoniści, działacze ruchu demokratycznego i krytycznie nastawieni dziennikarze pracują dla obcych sił. Popularne nowe prawo przeciwko gejowskiej propagandzie było zręcznie używane do przedstawiania opozycji jako grupy perwersyjnych pedofilów i przeciwników tradycyjnych rosyjskich wartości rodzinnych. W oficjalnej propagandzie Rosja wygląda teraz jak ostatni bastion chrześcijańskiej cywilizacji europejskiej w walce przeciwko mocom ciemności. W swoim dorocznym przemówieniu przed połączonymi izbami parlamentu w grudniu 2013 roku Putin mówił o „bezpłciowej tolerancji” i innych barbarzyńskich wartościach, które zachodnie mocarstwa chcą narzucić Rosji. Potem cytował Nikołaja Bierdiajewa, twórcę religijnie zabarwionej filozofii, i powiedział, że w konserwatyzmie nie chodzi o powstrzymanie ruchu do przodu. Celem konserwatyzmu jest, według Putina, powstrzymać społeczeństwo przed ześlizgnięciem się „w tył i w dół, w chaotyczną ciemność, z powrotem do stanu pierwotnego” .
Na własnym podwórku były komunista i agent KGB Władimir Putin stał się więc konserwatywnym filozofem. To jednak nie przeszkadza mu określać się liberałem w zachodnich środkach masowej komunikacji i twierdzić, że nie kieruje się żadnymi uprzedzeniami, a wręcz przeciwnie, ma nawet gejowskich przyjaciół. Aby poprawić wizerunek Rosji na Zachodzie przed zimowymi igrzyskami olimpijskimi w Soczi, doprowadził też do amnestii dla dwóch uwięzionych członkiń zespołu Pussy Riot, załogi statku Arctic Sunrise należącego do organizacji Greenpeace oraz kilku manifestantów, którzy długo już siedzieli w więzieniu. Amnestia zaczęła obowiązywać w końcu grudnia 2013 roku i w tym samym czasie Putin niespodziewanie zwolnił oligarchę Michaiła Chodorkowskiego, który został uwięziony w 2003 roku dla zastraszenia innych wielkich przedsiębiorców, by skłonić ich do uległości.
Zwolnienia stanowiły jednak tylko tymczasową przerwę w ewolucji Rosji ku uciskowi, po wielkiej fali manifestacji 2012 roku. Natychmiast po igrzyskach w Soczi Putin przeszedł od agresywnej retoryki do agresywnych czynów, z rosyjskimi oddziałami na ukraińskim terytorium. W polityce wewnętrznej jeszcze wyraźniej okazało się, że wszelka opozycja jest traktowana teraz jak zdrada. Niektórzy porównują nawet liczne nowe rosyjskie prawa służące uciskowi do radzieckiego gumowego paragrafu o „antyradzieckiej agitacji i propagandzie” – są przecież podobieństwa. Niesłusznie byłoby jednak zrównywać Związek Radziecki i Putinowską Rosję.
Związek Radziecki był zamkniętym, totalitarnym społeczeństwem, niemal hermetycznie izolowanym od świata zewnętrznego. W tym kraju wszystkie kontakty z obcokrajowcami były niebezpieczne, wszystkie środki masowej komunikacji cenzurowane, a posiadanie zabronionych książek mogło narazić na karę więzienia. Związek Radziecki był także niewydajnym, hierarchicznym systemem o gospodarce nakazowej, w którym prywatna przedsiębiorczość była zakazana, sklepowe półki często świeciły pustkami, posiadanie obcej waluty mogło doprowadzić do wieloletniego uwięzienia, a handlowanie nią groziło karą śmierci.
Mimo dominującej roli państwa w życiu gospodarczym i korupcji na wielką skalę w dzisiejszej Rosji zasadniczo dalej działa gospodarka rynkowa. Półki w sklepach uginają się od towarów. Mieszkańcy Rosji mogą podróżować za granicę tak często, jak tylko pozwalają na to ich środki finansowe, a karty Visa wydane przez rosyjskie banki są honorowane na całym świecie. Ucisk polityczny ma charakter wybiórczy i zdecydowanej większości mieszkańców nie dotyczy.
Poparcie dla Putina nieco spadło, odkąd osiągnęło rekordowe 88 procent bezpośrednio po wojnie w Gruzji, a przed ostrym kryzysem gospodarczym jesienią 2008 roku. Według danych niezależnego instytutu badania opinii publicznej Centrum Lewady w grudniu 2013 roku 65 procent pytanych twierdziło, że bardziej popierają, niż nie popierają Putina. Jednak po wkroczeniu Rosjan na Krym – i wyjątkowo obfitej porcji patriotycznej propagandy w państwowych środkach masowej komunikacji – poparcie w marcu 2014 roku wzrosło do 72 procent, co stanowiło najwyższy wskaźnik od wielu lat.
Za nieuchronne następstwa gospodarcze awantury na Ukrainie Putin z pewnością zdoła przynajmniej częściowo zrzucić winę na wrogi Zachód, a żaden opozycyjny polityk nie może zagrozić jego dominującej pozycji. Wiarygodnej alternatywy dla Putina w ogóle nie ma. On sam się o to postarał.
I całkiem tak jak na Zachodzie również w Rosji ludzie w większości niezbyt interesują się polityką, póki są zdania, że społeczeństwo funkcjonuje i życie staje się coraz lepsze, a przynajmniej nie gorsze. Dzięki tej milczącej większości Putin może spokojnie siedzieć na swoim tronie. Ta książka stanowi próbę oddania głosu zwykłym mieszkańcom Rosji, by to oni opowiedzieli, dlaczego tak jest.
[Rozdział ósmy]
Hala sportowa
Tuż przed szóstą rano konduktor puka do drzwi mojego przedziału, a potem otwiera je zdecydowanym ruchem.
– Dojeżdżamy do Szumierli. Pobudka!
Składam pościel i odsuwam na bok, po czym zwijam w rulon materac z poduszką w środku i przenoszę na górną kuszetkę, dokładnie tak jak nauczyłem się za radzieckich czasów. Potem siadam i wciąż zaspany zaczynam gapić się przez okno. Mży i krajobraz, podobnie jak ja, wydaje się zmęczony. Rozległe pole. Lasek. Wioska z kilkoma domami i droga przecinająca tory kolejowe. Dalej most z metalowej kratownicy, biegnący nad Surą, niedużym dopływem Wołgi, i dojeżdżamy do Szumierli. Andriej Grigoriewski, którego znam jeszcze z lat dziewięćdziesiątych, oczekuje mnie na peronie. To prawie tak, jakbym wracał do domu.
Poprzednio gdy tu byłem, Andriej z rodziną zajmował małe jednopokojowe mieszkanie odziedziczone przez jego żonę Natalię po babce. Tymczasem przenieśli się do czteropokojowego mieszkania, które Andriej zaczął remontować. Nieruchomości w Szumierli nie są zbyt drogie, bo wielu ludzi stąd wyjeżdża.
– Miałem po rodzicach pół mieszkania w Wołgogradzie, sprzedaliśmy je, sprzedaliśmy to jednopokojowe i udało się kupić coś tutaj. Zastanawialiśmy się, czy nie wyjechać do większego miasta, może do Czeboksarów, ale wtedy pieniądze wystarczyłyby tylko na jeden pokój, więc zostaliśmy na miejscu – opowiada Andriej.
Ciepłej wody teraz nie ma, i to w całym domu. Prawdę mówiąc, nawet w całym mieście. Jest tak od dawna. Kiedy na wiosnę przestają grzać, znika również ciepła woda, bo firma dostarczająca gaz jest skonfliktowana z władzami miejskimi. Wszystko przez spory pakiet niezapłaconych rachunków, nie jest jednak jasne, kto ponosi za to odpowiedzialność. Większość ludzi obciąża winą niepoważne firmy zarządzające nieuchomościami, zarzuca im, że wzięły pieniądze od lokatorów, ale nie przekazały ich dostawcy gazu. Dostawcy jednak nie interesuje, czyja to wina. Chce mieć pieniądze – i wyłącza ciepłą wodę.
Na szczęście Andriej ma małe urządzenie z dwoma guzikami i długim przewodem. Wisi ono na ścianie w łazience, a do niego jest przymocowany wąż prysznica.
– Wciśnij ten drugi guzik, on jest od cieplejszej wody, my tak zwykle robimy. W zasadzie można wcisnąć nawet oba jednocześnie, ale nie sądzę, żeby nasza wiekowa elektryka to wytrzymała – mówi Andriej i wychodzi z łazienki z przedłużaczem, który podłącza do nieuziemionego kontaktu w korytarzu.
Woda rzeczywiście robi się letnia, a ja koniecznie muszę wziąć prysznic po długim dniu w Moskwie i całej nocy w pociągu.
Po śniadaniu jest czas na dżdżysty spacer po centrum. Tak naprawdę w Szumierli centrum właściwie nie ma. Chyba że nazwać w ten sposób domy przy ulicy Lenina, która zaczyna się obowiązkowym pomnikiem Lenina, stojącym na skraju miejskiego parku, a kończy przy innej ważnej tutejszej budowli – fabryce nadwozi założonej w 1931 roku i odznaczonej na swoje pięćdziesięciolecie, w 1981 roku, Orderem Czerwonego Sztandaru Pracy. Olbrzymia kopia orderu z sierpem, młotem i czerwoną gwiazdą wciąż zajmuje honorowe miejsce na dachu fabryki.
Za czasów radzieckich fabryka produkowała i montowała nadwozia, głównie do specjalistycznych pojazdów wojskowych. Gdy imperium się rozpadło, także w finansowaniu wojska nastąpiły drastyczne cięcia, a największy pracodawca w mieście stracił zamówienia. Prawie wszyscy ludzie, których poznałem w Szumierli, mają jakiś związek z fabryką nadwozi i mogą opowiedzieć o czasach, kiedy wszystko się sypnęło. Potem przyszedł lepszy okres, potem znowu gorszy, a teraz jeszcze raz jest lepiej. Państwo inwestuje w obronę, a poza tym także policja potrzebuje nowych, dużych pojazdów specjalistycznych, produkowanych w fabryce z Orderem Czerwonego Sztandaru Pracy. To jednak nie wystarcza. Wielu mieszkańców wyjeżdża do Moskwy lub innych wielkich miast, by znaleźć pracę, więc wraz z końcem ostatniej dekady XX wieku ludność Szumierli zmalała o jedną czwartą.
Mimo wszystko coś się tutaj buduje. Zrujnowany stadion piłkarski i lekkoatletyczny przy ulicy Lenina, w pół drogi między pomnikiem a fabryką nadwozi, został właśnie otwarty po remoncie. A tuż obok fabryki stoi hala sportowa z pływalnią. Została zbudowana w ramach olbrzymiego krajowego programu, w którym za cel postawiono sobie, by przynajmniej trzech z dziesięciu mieszkańców Rosji regularnie uprawiało sport.
Halę otwarto w porę, tuż przed wyborami parlamentarnymi 2007 roku i reklamowano jako podarunek rządzącej partii Jedna Rosja dla mieszkańców Szumierli, chociaż wzniesiono ją za państwowe pieniądze. Reklama wyborcza, no owszem. A jednak nigdy przedtem w Szumierli nie było pływalni. Trzeba ją wypróbować.
Wchodzi się do wody oczywiście tylko o pełnej godzinie. Wolno pływać przez trzy kwadranse, chyba że ktoś zapłacił za dwie godziny. Bilet kosztuje sto rubli, czyli w przybliżeniu dwa euro, ale najpierw sroga kobieta w kasie biletowej musi się upewnić, czy wszystkie punkty regulaminu pływalni są przestrzegane.
– Macie odpowiedni strój? Włóżcie klapki!
Dopiero potem kasjerka bierze pieniądze. Następnym etapem jest szatnia, gdzie inna kobieta przyjmuje okrycia wierzchnie i obuwie.
– Buty muszą być w worku! – zwraca uwagę ta pierwsza.
W zamian za worek z butami szatniarka daje kluczyk do szafki.
Podczas uroczystości otwarcia obiektu na ścianie przy wejściu do szatni swoje autografy pozostawili Wiaczesław Fietisow, legenda hokeja na lodzie, i prezydent Czuwaszji. W głębi korytarza wiszą zdjęcia z budowy: na pierwszym duchowny święci teren, dalej koparki, mężczyźni w kaskach, ale przede wszystkim grupy biurokratów w trakcie wizytacji. Wreszcie otwarcie pływalni i wielki festyn z orkiestrą i ważnymi gośćmi oraz wielkimi wstęgami z emblematem rządzącej partii Jedna Rosja.
Miniaturowa, pomalowana na turkusowo szatnia, z dość ciężko otwierającymi się, szarymi metalowymi szafkami jest spartańska. Nie ma odpływu wody w podłodze ani lustra na ścianie. W toalecie też brakuje lustra, a także papieru toaletowego. Poziom wykonania nie jest imponujący – widać, że wszystko robiono jak najmniejszym kosztem. Krany wyglądają na pięćdziesięcioletnie, ale przynajmniej w niewielkim pomieszczeniu z prysznicami jest ciepła woda i odpływ. Brakuje jednak wentylacji. I sauny.
W części służącej do pływania znajduje się dwudziestopięciometrowy basen z sześcioma torami. Wszystko skromne, ale funkcjonuje jak należy. Wielki wentylator z długimi rurami został zamontowany w widocznym miejscu na balkonie, przy jednym z końców basenu. Potem dowiedziałem się, że nie było go w pierwotnym projekcie. Jest obszerna widownia, ale brakuje brodzika dla dzieci. Czysta i przyjemnie podgrzana woda ma według termometru wiszącego na ścianie 27 stopni. Wszystko jest niebieskie i białe, w kolorach Jednej Rosji. Niewiele osób korzysta z basenu, bilety nie są najtańsze jak na możliwości przeciętnego mieszkańca Szumierli. Teraz jednak przynajmniej jest w mieście pływalnia.
***
Następnego dnia umawiam się na spotkanie z szefem pływalni. Walerij Briechow przyjmuje mnie w swoim niewielkim gabinecie na pierwszym piętrze hali. Wyraźnie jest dumny ze swojego obiektu i osobiście trenuje dziecięcą drużynę koszykówki.
– W ramach krajowego programu tylko tu, w Czuwaszji wybudowano dotychczas 24 kompleksy sportowe, dwa kolejne są w planach. Zatrudniamy w sumie ośmiu trenerów do aerobiku, koszykówki, pływania, karate i siatkówki. Poza tym zamierzamy wprowadzić dwie dyscypliny dla osób niepełnosprawnych: podnoszenie ciężarów i badminton. Tak naprawdę trenerów mamy za mało, więc muszę pomagać przy drużynie dzieci.
Na białej ścianie za biurkiem Briechowa wiszą dwa portrety – prezydenta Rosji, Władimira Putina, i przywódcy Czuwaszji, Michaiła Ignatiewa. Oprócz tego w dobrze widocznym miejscu umieszczono na ścianie niedużą, przezroczystą nalepkę z prawosławnym krzyżem. To znak, że duchowny pobłogosławił ten gabinet.
Na półkach Briechow trzyma parę bokserskich rękawic i piłkę do koszykówki z mnóstwem autografów.
– Tak, sam boksowałem i byłem koszykarzem – mówi i zdejmuje piłkę, żeby mi pokazać, którzy ze znanych rosyjskich sportowców złożyli na niej podpisy.
Dzieci nie muszą płacić za udział w zajęciach sportowych, dorośli płacą „cenę rynkową”. Władze miejskie finansują 70 procent bieżących kosztów ośrodka sportowego, resztę trzeba pokryć z opłat.
– Oczywiście nasz kompleks sportowy ma wielkie znaczenie społeczne, mieszkańcy miasta pozytywnie odnoszą się do jego powstania. Troska o zdrowie ludzi jest istotnym priorytetem dla całego narodu.
Briechow wyjmuje kartkę ze statystykami i pokazuje, że w ubiegłym roku kompleks sportowy miał 97 tysięcy odwiedzin. To przekłada się średnio na trzy wizyty każdego mieszkańca Szumierli.
Hala jest nieskomplikowaną budowlą, ale w Rosji funkcjonuje jako widoczny dowód, że państwo robi to, co jest dobre dla obywateli, i że gospodarka naprawdę się wzmocniła. Dlatego ważne jest, by pokazać również, że właśnie rządząca partia, Jedna Rosja, ma pod tym względem zasługi.
Wzniesienie takiej budowli byłoby całkiem niemożliwe w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy nic nie budowano, wspomina Walerij Briechow. On sam miał wówczas mniej więcej 25 lat i pracował w fabryce nadwozi, całkiem tak samo jak wielu innych mieszkańców Szumierli. Lata po rozpadzie Związku Radzieckiego nie były przyjemne.
– Wtedy mogło się zdarzyć, że nie wypłacano pensji przez pół roku. Był w fabryce pewien mężczyzna, który popadł w głęboką rozpacz, bo nie mógł utrzymać rodziny. W końcu popełnił samobójstwo. Ja jeździłem do Moskwy i próbowałem trochę zarobić, tu sprzedać, tam kupić, tak jak się wtedy robiło. Teraz są inne czasy, każdy ma jedzenie na stole. Putin popchnął kraj we właściwym kierunku. Nie wolno przecież zostawić ludzi całkiem bez wsparcia, jak w latach dziewięćdziesiątych.
Walerij Briechow milknie na chwilę, potem cytuje pierwszą strofę pieśni bojowej, która była popularna w epoce radzieckiej:
– Lud zjednoczony nigdy nie zostanie pokonany.
***
Zostawiam niebieskie plastikowe ochraniacze na buty w koszu przy kasie i nieco zdezorientowany wychodzę na ulicę Lenina. Pierwszy raz słyszałem, żeby ktoś cytował po rosyjsku chyba najbardziej znaną pieśń chilijskiej lewicy, żeby poprzeć Władimira Putina. El pueblo unido jamás será vencido. W tej samej pieśni mowa jest również o wolności, tak mi się zdaje. Może jednak tego nie uczą na kursach dla początkujących.
Dopiero gdy dokładniej się zastanowić, związek staje się całkiem logiczny. Popularność Putina opiera się na tym, że po rozpadzie Związku Radzieckiego i zamieszaniu lat dziewięćdziesiątych zdołał on odtworzyć coś, co przypomina ład społeczny. Jedynym ładem społecznym, jaki zna większość mieszkańców Rosji, był Związek Radziecki. I nawet jeśli różnice między nim a dzisiejszą Rosją są olbrzymie, to oficjalna retoryka zawsze bardziej akcentuje ciągłość i związek z czasami radzieckimi.
Dotyczy to nie tylko byłego agenta KGB Władimira Putina, lecz również pozornie liberalnego premiera Dmitrija Miedwiediewa. Tak pisał on we wrześniu 2013 roku w długim artykule dla „Wiedomosti”, najlepszej rosyjskiej gazety o tematyce finansowej:
„Przez większą część XX wieku, mimo wielu dramatycznych wydarzeń, nasz kraj był jednym z tych, które przewodzą światu. W pewnych dziedzinach był bezspornym liderem. Wierzę, że Rosja może znowu osiągnąć tę pozycję, uczyniwszy człowieka, jego intelekt, jego zdolności twórcze siłą napędową rozwoju społeczeństwa”.
Ten krótki akapit doskonale streszcza wersję historii, będącą oparciem dla rządzących Rosją: Związek Radziecki, w którym wszyscy dorastaliśmy, wcale nie był imperium zła, jak mówił Ronald Reagan.
Rzeczywiście, dzisiejsza Rosja jest zupełnie innym krajem niż Związek Radziecki w dowolnym momencie istnienia – krajem bogatszym, w którym jest więcej wolności. Ale obraz Związku Radzieckiego zachowany w pamięci zbiorowej radykalnie różni się od prawdziwego, historycznego Związku Radzieckiego, co jasno uwidacznia się w dziwnym stwierdzeniu Dmitrija Miedwiediewa. W jakiej dziedzinie Związek Radziecki rzeczywiście był „bezspornym liderem” przez większą część XX wieku? W produkcji drutu kolczastego?
Rządzący wykorzystują i odtwarzają ten nostalgiczny obraz przeszłości, aby wzmocnić swoją legitymizację. Dlatego Władimir Putin nakazał opracować jeden oficjalny podręcznik historii do obowiązkowego stosowania we wszystkich gimnazjach w kraju zamiast obecnie używanych różnych książek, w których opis wydarzeń historycznych nie zawsze ugruntowuje obraz przeszłości uznany przez rządzących za wart rozpowszechniania. Putin twierdził nawet, że autorzy obecnie używanych podręczników za pieniądze pochodzące z zagranicy celowo odmalowali fałszywy obraz historii Rosji, oczywiście obraz niezgodny z interesami narodu. Taki argument dobrze się sprawdza w panującym klimacie ideologicznym.
Sabotaż ideologiczny i wrogowie zewnętrzni. Ci, którzy rzeczywiście pamiętają radzieckie czasy, łatwo rozpoznają ten światopogląd. Sabotażystami są liberałowie, którzy krytykują zwierzchników. Sabotażyści są oczywiście opłacani przez wroga, muszą więc zostać zdemaskowani jako zagraniczni agenci. Tak wygląda świat w świetle brutalnej propagandy rozpowszechnianej w państwowych środkach masowej komunikacji, gdzie „ujawnia się”, jak szwedzka ambasada kieruje rosyjską opozycją, a zagraniczne pieniądze finansują podstępną gejowską propagandę skierowaną do nieletnich.
A jeśli są zewnętrzni wrogowie, muszą istnieć rownież postępowe siły na świecie, siły, które są po stronie dobra. Rolę przyjaciół Rosji na świecie zarezerwowano w oficjalnej retoryce dla wszystkich, którzy przeciwstawiają się Stanom Zjednoczonym, od Baszszara al-Asada w Syrii po przywódców Iranu, Kuby i Wenezueli. Pole walki chilijskiej lewicy jest tak samo aktualne teraz, jak było kiedyś.
***
Obok kompleksu sportowego znajduje się młodzieżowy dom kultury, imponująca w swoim czasie budowla z kolumnami w stylu stalinowskim i ścianami z których odłazi płatami żółta farba. Stare drewniane, dwuskrzydłowe drzwi zostały wymienione na nowoczesne z lekkiego metalu i szkła. Nie całkiem pasują stylowo, ale przynajmniej łatwo je otworzyć. Tuż za tymi nowymi drzwiami rządząca partia Jedna Rosja ma punkt przyjęć interesantów. Prezydent Władimir Putin, premier Dmitrij Miedwiediew i przywódca Czuwaszji Michaił Ignatiew wiszą na ścianie w głębi świeżo odnowionego pomieszczenia. Trzy wielkie flagi sterczą ze stojaka na podłodze: trójkolorowa rosyjska, żółto-czerwona czuwaska i niebieska partyjna z białym niedźwiedziem. Za flagami wisi tablica ze zdjęciami najwyższych przywódców partyjnych. Z jakiegoś powodu Putin zajmuje honorowe miejsce także tam, chociaż formalnie nigdy nie został członkiem partii, a premier Dmitrij Miedwiediew przejął jego przywódczą rolę w organizacji już wiosną 2012 roku.
– Tak, tablica nie jest całkiem aktualna, musimy się tym zająć – mówi Swietłana Iwanowa, mniej więcej trzydziestoletnia uprzejma kobieta, siedząca za biurkiem.
Putin nie chce już być szefem partii, ponieważ jako prezydent chce się zdystansować od coraz mniej popularnej formacji. I prawdopodobnie z tego samego powodu biuro Jednej Rosji w Szumierli chce go dalej mieć na swojej tablicy.
Według sondażu Centrum Lewady przeprowadzonego we wrześniu 2013 roku aż 44 procent respondentów zgadzało się z twierdzeniem: „Jedna Rosja jest partią oszustów i złodziei”. Epitet wymyślony przez Aleksieja Nawalnego w lutym 2011 roku naprawdę przylgnął do partii. Ale Władimir Putin zdołał utrzymać osobistą popularność, winiąc za niepowodzenia swoich podwładnych. Zwracało to uwagę szczególnie w latach 2008-2012, kiedy Putin był premierem. Jego wskaźniki poparcia według Centrum Lewady zawsze mieściły się w granicach 65-80 procent, podczas gdy zaufanie jego do rządu pod koniec tego okresu wynosiło wyraźnie poniżej 50 procent.
Awersja do Jednej Rosji rośnie również dlatego, że partia nie prowadzi własnej polityki, lecz jedynie wprowadza w życie decyzje podjęte gdzie indziej. Tak było od momentu jej założenia, ale póki wszystkie wskaźniki rosły, sprawa nie wydawała się aż tak oczywista. Teraz coraz więcej ludzi rozumie, że partia jest zasadniczo organizacją reprezentującą interesy ludzi władzy, którzy chcą utrzymać obecnie obowiązujące reguły gry i dzięki temu osiągnąć korzyści ekonomiczne.
Dlaczego wobec tego mieszkańcy Szumierli odwiedzają partyjne biuro? Tak, przychodzą się skarżyć w różnych sprawach, które źle stoją, a my przesyłamy ich skargi dalej, mówi Swietłana Iwanowa.
Czy jednak rzeczywiście otrzymują pomoc, czy są konkretne przykłady spraw, które udało wam się załatwić tak, że cokolwiek się potem zdarzyło? – pytam.
Swietłana Iwanowa przez chwilę myśli, w końcu znajduje przykład.
– Tak, raz odwiedziła nas niezamożna kobieta, która powiedziała, że nie może zdobyć piasku na swoją działkę, a potrzebowała go do jakichś prac budowlanych. Udało nam się załatwić, żeby przywieźli jej ten piasek.
Biorę grubą partyjną broszurę pod tytułem „Projekty partii na rzecz nowego poziomu życia!” i wychodzę.
Broszura z wieloma kolorowymi zdjęciami jest wydrukowana na luksusowym papierze i obiecuje jeszcze więcej basenów, przedszkoli, wsparcia dla wsi – i jeszcze lepsze biblioteki. Postanawiam odwiedzić bibliotekę dla dzieci, która znajduje się w tym samym budynku młodzieżowego domu kultury.
Pierwsze, co widzę po wejściu, to niewielka tabliczka na stoliku przy wejściu: „Narodowe projekty naszych czasów”. Obok tabliczki bibliotekarz umieścił książkę Plan Putina z wielkim portretem Władimira Putina na okładce. Dodatkowo znajduje się tam symbol Jednej Rosji, biały niedźwiedź, i krótki opis znaczenia planu Putina:
„Plan Putina jest zwycięstwem Rosji. Jest kontynuacją zmian na lepsze. Jest sukcesem dla każdego obywatela kraju”.
Pozbawiony treści program partyjny został wydany przez młodzieżówkę Jednej Rosji przed wyborami parlamentarnymi 2007 roku. Putin, oczywiście, był numerem jeden na kartach do głosowania i poprowadził partię do wspaniałego sukcesu. W Szumierli partia Putina dostała 73 procent głosów.
Obok książeczki leży gazeta pod trafnym tytułem „Radziecka Czuwaszja”. Gazeta nie pochodzi z epoki radzieckiej, ma zaledwie kilka miesięcy, ale jej treść niezbyt różni się od tego, czego można było oczekiwać w latach osiemdziesiątych. Główną wiadomością jest streszczenie ważnego przemówienia przywódcy Czuwaszji, Michaiła Ignatiewa. Tytuł na szerokość ośmiu kolumn głosi: „Pracować dla dobra swojego regionu, żyć zgodnie z prawem i sumieniem”.
Podobnie radzieckie wrażenie wywiera reszta biblioteki – nieduże, ciemne pomieszczenie z brązowymi półkami pełnymi starych, zużytych książek, starymi meblami i starą papierową kartoteką. Nigdzie nie widać komputera. Tu z pewnością nie ma czytelni mang, jak w pięknej młodzieżowej bibliotece w Moskwie.
W sieni przed bibliotecznymi drzwiami sekcja wychowania patriotycznego (tak, istnieje coś takiego) ustawiła wielkie tablice propagandowe prezentujące jej działalność. Są na nich zdjęcia dzieci w historycznych i współczesnych mundurach, dzieci, które biorą udział w ćwiczeniach wojskowych, strzelają do tarczy albo w żołnierskiej pozie stoją na warcie przed domem kultury.
Na jednym ze zdjęć trzej młodzi ludzie w mundurach huzarów siedzą na krawędzi łóżka w mieszkaniu starej kobiety, której żakiet obciążają dziesiątki medali – prawdopodobnie jest to jedna z niewielu żyjących jeszcze weteranek drugiej wojny światowej. Kobieta wydaje się nieco zażenowana takim zainteresowaniem. Zgodnie z tekstem na tablicy, sekcja wychowania patriotycznego niesie pomoc także rodzinom, których dzieci zginęły podczas wykonywania zadania bojowego, ale zdjęć z takich wizyt tu nie widać. Może uznano, że nie byłby to właściwy sposób na wsparcie gotowości bojowej młodych, umundurowanych patriotów.
[Rozdział dziewiąty]
Renat i Galina
Minęło pięć lat, odkąd pierwszy raz spotkałem Galinę i Renata. Wtedy mieli jedno dziecko, dwuletniego Andrieja. Mieszkali w małym mieszkaniu wynajętym od krewnego i bardzo się cieszyli kupionym na raty nowym komputerem.
Teraz Andriej, już siedmioletni, ma dwuletnią siostrę Anię. Rodzina mieszka we własnym dużym, trzypokojowym mieszkaniu na czwartym piętrze radzieckiego bloku z płyty zbudowanego w latach osiemdziesiątych. Mogą dziękować za to polityce rodzinnej Władimira Putina.
– Dostaliśmy 600 tysięcy rubli państwowej dopłaty do kupna mieszkania, to pokryło prawie połowę kosztów. Dopłata pochodzi z programu „Młoda rodzina”. Liczyliśmy na nią wcześniej, ale dużo ludzi czekało w kolejce. Pieniądze wypłacili nam w grudniu 2012 roku. Wtedy tak naprawdę już tutaj mieszkaliśmy, bo dogadaliśmy się z poprzednim właścicielem, że możemy od niego wynająć to mieszkanie, póki nie odbierzemy dopłaty – tłumaczy Renat.
Jest pulchny i bardzo radosny, dokładnie tak samo jak poprzednio, kiedy się poznaliśmy. Już wtedy rodzina planowała zakup mieszkania. I całkiem tak samo jak wtedy Galina zrobiła naleśniki.
– Pamiętam, więc chciałam to powtórzyć – mówi. – Ale trochę zabrakło mi czasu, dzisiaj nie są takie udane. Musisz przyjść jeszcze raz.
Renat zaparzył herbatę. Nalewając, ostrzega, że nie jest prawdziwa.
– Mamy liście porzeczki z dodatkiem mięty. Lubimy to, rzadko pijemy co innego.
Andriej i Ania jedzą swoje naleśniki, a potem siadają w wysokim fotelu przed komputerem, żeby obejrzeć film rysunkowy.
– Tak, komputer wciąż ten sam. Ale raty spłaciliśmy już dawno – mówi Galina.
Dopłata do mieszkania, którą dostają młode rodziny, pokrywa do 40 procent ceny. Występujący o nią małżonkowie mogą mieć najwyżej 35 lat, a powierzchnia mieszkania nie może przekraczać 42 metrów kwadratowych. Limit powierzchni zwiększa się jednak na każde dziecko. Trzypokojowe mieszkanie Renata i Galiny o powierzchni 68 metrów kwadratowych kosztowało w przybliżeniu 34 tysiące euro, z czego dopłata państwa wyniosła 13 tysięcy.
– Bardzo dobrze, że tak jest. A to nie jedyna dopłata, do jakiej mamy prawo. Dochodzi do tego tak zwany kapitał macierzyński, ponad 400 tysięcy rubli. Tych pieniędzy jeszcze nie wypłaciliśmy, chcemy zaoszczędzić. Można je będzie wykorzystać na moją emeryturę albo na kształcenie dzieci na uczelni, albo na kupno większego mieszkania – wyjaśnia Galina.
Kapitał macierzyński jest wypłacany po urodzeniu drugiego dziecka i następnych. Gdyby Renat i Galina postarali się o trzecie, zyskaliby prawo do kolejnej subwencji w wysokości 408 tysięcy rubli, czyli około 8500 euro. Zarówno kapitał macierzyński, jak i dopłata na pierwsze wspólne mieszkanie są elementami polityki rodzinnej Putina, która ma na celu zahamować spadek liczby ludności. Wskaźnik urodzeń w Rosji gwałtownie zmalał po rozpadzie Związku Radzieckiego, a jednocześnie obniżyła się średnia długość życia. Katastrofalna sytuacja ekonomiczna i niepewna przyszłość sprawiły, że wielu ludzi obawiało się planować potomstwo. Jednocześnie wielu innych zaczęło mieć problemy zdrowotne lub po prostu zapiło się na śmierć. W najgorszych latach średnia długość życia mężczyzny w Rosji nie osiągała 58 lat, podczas gdy oficjalny wiek emerytalny wynosił i wciąż wynosi 60 lat.
W Szwecji średnia długość życia rosła właściwie bez przerwy od lat sześćdziesiątych XIX wieku. 60 lat i dla kobiet, i dla mężczyzn osiągnęła w końcu lat dwudziestych XX wieku, a obecnie wynosi 84 lata dla kobiet i 80 lat dla mężczyzn.
W drugiej połowie ostatniej dekady XX wieku, kiedy rosyjska gospodarka znowu zaczęła jakoś funkcjonować, średnia długość życia nieznacznie wzrosła, znów jednak gwałtownie spadła po bankructwie państwa w 1998 roku. Spowodowało ono, że wielu ludzi zostało bez pracy, a zaoszczędzone przez nich pieniądze straciły dużą część swojej wartości lub w ogóle przepadły, jeśli ktoś miał je akurat w banku, który ogłosił upadłość. Nie było wtedy w Rosji żadnych państwowych gwarancji dla prywatnych oszczędności bankowych.
W latach 1992-2003 z powodu zmniejszenia zarówno liczby urodzin, jak i przeciętnej długości życia ludność Rosji zmalała w sumie o 3,5 miliona. Także w pierwszej dekadzie XXI wieku tendencja spadkowa się utrzymała, mimo że wzmocnienie gospodarki zmniejszyło emigrację, a zarazem zwiększyło imigrację z dawnych republik Związku Radzieckiego, zwłaszcza z Azji Środkowej. Ale od 2005 roku średnia długość życia znowu rośnie, nawet jeśli wciąż wynosi zaledwie 62 lata dla mężczyzn i 74 lata dla kobiet. Po 2010 roku nieznacznie zwiększyła się również liczba ludności, choć nadal jest wyraźnie mniejsza niż w ostatnich latach Związku Radzieckiego.
Tak czy inaczej, niejedno poszło w Rosji w lepszym kierunku, i to jest w pierwszym rzędzie zasługa Władimira Putina, uważa Renat.
– Oczywiście, że popieram Putina. Z pewnością kto inny też mógłby przewodzić państwu równie dobrze jak on, ale wtedy potrzebny byłby czas na reorientację.
Galina jest tego samego zdania.
– Rozbicie systemu i budowa czegoś nowego zawsze wymaga czasu, przecież sami to widzieliśmy.
– Właśnie. Historia Rosji pokazała przecież, że łatwo jest rozbijać. Ale teraz mamy coś, co działa stabilnie. Nawet podczas kryzysu ekonomicznego na świecie przed paroma laty wszyscy dostawali swoje wypłaty. Dostaliśmy mieszkanie i wszystko, czego potrzebujemy – mówi Renat.
Nie ma nic dziwnego w tym, że Putin otrzymuje większość głosów, przecież tak wielu ludzi go lubi, mówi Galina. Pracuje w szkolnictwie i była administratorem komputerowego systemu wyborczego podczas ostatnich wyborów prezydenckich. Mówi, że nikt nie majstrował przy liczbach, są prawdziwe.
– Niektórzy uważają, że były machlojki wyborcze – mówi – ale ja nie rozumiem, jak mogłoby do tego dojść. Wpisujemy liczby do systemu komputerowego, a potem już zupełnie nie sposób nimi manipulować, za to mogę ręczyć.
Jednak gdy odkrywano oszustwa wyborcze w Rosji, zawsze chodziło o to, że wynikiem manipulowano, zanim został zarejestrowany przez system komputerowy. Ale mimo machlojek jest oczywiste, że w ostatnich wyborach prezydenckich w 2012 roku Władimir Putin rzeczywiście dostał więcej niż połowę wszystkich oddanych głosów.
Według oficjalnych danych na Putina głosowało w Szumierli 58 procent wyborców, a w okolicznych wsiach nawet 68 procent. I ten wynik może się powtórzyć podczas następnych wyborów prezydenckich w 2018 roku, jeśli Putin będzie kandydował. W każdym razie Renat zamierza na niego głosować jeszcze raz.
– Moim zdaniem mógłby równie dobrze urzędować przez czwartą kadencję.
Galina mówi, że w 2018 roku w zasadzie mogłaby głosować także na kogoś innego.
– Ale tylko wtedy, jeśli pojawi się kandydat, który naprawdę jest od niego lepszy. Ci, których mieliśmy w poprzednich wyborach, to był prawdziwy koszmar. Weźmy tego Prochorowa, który chciał wprowadzić dwunastogodzinny dzień pracy i nie płacić emerytur, na takiego człowieka nie można przecież głosować.
Niesłychanie bogaty przedsiębiorca Michaił Prochorow, jedyny do pewnego stopnia niezależny kandydat w wyborach prezydenckich 2012 roku, dostał w Szumierli 4 procent głosów. W Moskwie było to ponad 20 procent. Ani dwunastogodzinny dzień pracy, ani likwidacja emerytur nie znajdowały się w jego programie wyborczym, nawet jeśli wcześniej proponował, że ten, kto chce, powinien mieć prawo pracować do 12 godzin dziennie. Tego jednak nie mógł wytłumaczyć w krajowych środkach masowej komunikacji, w których przed wyborami pełno było putinowskiej propagandy. Mówiono o znaczeniu stabilizacji oraz niebezpieczeństwie powrotu do chaosu lat dziewięćdziesiątych w razie, gdyby ktoś inny przejął władzę.
Renat opowiada, jak zapamiętał czasy po rozpadzie Związku Radzieckiego.
– Miałem tylko dziesięć lat, ale dobrze pamiętam. Moja matka pracowała w fabryce nadwozi i nie dostawała pensji. Ojciec był konstruktorem, ale w ogóle nie mógł znaleźć pracy, przecież niczego wtedy nie konstruowano. Sadziliśmy ziemniaki, i to one nas utrzymywały.
Także rodzice Galiny pracowali w fabryce nadwozi.
– Mój ojciec był kierowcą. To dobra praca, kierowcy zawsze są potrzebni. Nawet jeśli nie dostawał pensji, to dawali mu jedzenie. Matka pracowała jako krawcowa i nie dostawała wypłaty, ale została w fabryce i potem zamiast w pieniądzach zaczęli płacić w takich bonach. Mówili o nich zacharczyki, bo dyrektor nazywał się Zacharow. Za bony można było dostać jedzenie, które fabryka zdobywała przez wymianę. To była właśnie praca mojego ojca. Ładowali na ciężarówkę krzesła albo coś innego, a ojciec miał potem za zadanie jechać gdzieś i znaleźć kogoś, kto przyjąłby krzesła w zamian za makaron.
Obowiązki ojca Galiny z początku lat dziewięćdziesiątych mogą wydawać się dziwne, ale nie on jeden wykonywał taką pracę. Gdy radziecka gospodarka planowa przestała działać, zarządcy państwowych fabryk nie wiedzieli, co robić. Nie mieli doświadczenia w gospodarce rynkowej. Jak zdobywać surowce do produkcji, jeśli ich ulubione biuro planistów nie wysyła już nakazów do wszystkich dostawców? Co robić z gotowymi produktami? I jak płacić pensje pracownikom, jeśli prawie nie ma wpływów w gotówce, za to tonie się w długach za dostawy surowców, które w radzieckich czasach prawie nic nie kosztowały?
Na kilka lat duża część mieszkańców Rosji została praktycznie wyłączona z gospodarki pieniężnej. Skoro nie płacono pensji, nie płacono i czynszów. Aby zdobyć jedzenie, ludzie uprawiali ziemniaki na swoich działkach. Kwitła wymiana usług. Ci, którzy nie widzieli innego rozwiązania, sprzedawali swój dobytek. Emerytury były wypłacane, ale nie miały już żadnej wartości, a szalona inflacja pożarła wszystkim oszczędności. Zimą 1992 roku, po uwolnieniu cen żywności częstym widokiem na ulicach Moskwy stali się emeryci, którzy próbowali sprzedać swoje najbardziej eleganckie filiżanki do herbaty.
Fabryki robiły to samo co ludzie. Nie płaciły rachunków, bo brakowało pieniędzy. Jeśli mimo problemów udało się coś wyprodukować, towary były niesprzedawalne, bo gotówki nie miał nikt. Zamiast tego przedsiębiorstwa wymieniały się, aby zdobyć to, co było potrzebne do produkcji. Ale wymiana towarów jest niewydajnym i bardzo pracochłonnym sposobem na ożywienie gospodarki. Przdsiębiorstwa, które nie zdołały znaleźć dla siebie niszy w nowej gospodarce rynkowej, napotykały coraz większe problemy, a kiedy sytuacja w dużych miastach w końcu zaczęła się trochę stabilizować, pracownicy fabryki nadwozi w Szumierli przestali się godzić na pracę bez zapłaty.
Galina opowiada:
– Mniej więcej przez dwa lata fabryka chrzaniła się z tymi bonami. W końcu ludzie zaczęli stąd wyjeżdżać do Moskwy i innych miast, żeby znaleźć pracę. Zdarzało się, że rodzice zostawiali dzieci u sąsiadów i wyjeżdżali zarabiać pieniądze, to było okropne. Wtedy już pracowałam w szkole i chodziłam po ludziach razem z pedagogiem społecznym, żeby sprawdzić, czy dzieci mają w domu co jeść. Starałyśmy się kontaktować z rodzicami, którzy wyjechali, i tłumaczyć, że muszą wrócić, żeby opiekować się dziećmi, bo inaczej stracą prawa rodzicielskie. I wielu wracało. Około 2000 roku sytuacja w końcu zaczęła się poprawiać. Teraz tego problemu w ogóle nie ma, jest całkiem odwrotnie: dzieci zrobiły się zbyt rozpieszczone.
Renat chce opowiedzieć, jak było w latach dziewięćdziesiątych, gdy jego ojciec nie mógł znaleźć pracy jako konstruktor.
– Weźmy na przykład to mieszkanie, ludzi, którzy tutaj mieszkali przed nami. Oni też pracowali w fabryce nadwozi. Ona była chyba szefem działu sprzedaży, co on robił, nie pamiętam, ale też był w fabryce. W latach dziewięćdziesiątych poddali się, wyjechali szukać pracy na dalekiej Północy w Nowym Urengoju, gdzie Gazprom ma wielkie instalacje. Ostatnio kupili tam mieszkanie, dlatego to sprzedali. A ten dom był ostatnim, który fabryka nadwozi zbudowała dla swoich pracowników, powstał w 1983 roku. Potem przez długi czas nie budowano niczego. A popatrz, co się dzieje teraz! Buduje się nowe domy gdzie tylko spojrzeć, rozbiera stare rudery, a ci, którzy tam żyli, dostają nowe mieszkania.
Ale życie jednak nie jest w pełni idealne, nawet pod rządami Putina.
– To jasne, my w Rosji jesteśmy tacy, że bez względu na to, ile mamy, ciągle chcemy mieć więcej. A z jednym problemem w Rosji nikt nie potrafi nic zrobić, nawet Władimir Putin. Chodzi o firmy zarządzające nieruchomościami. Nie mamy ciepłej wody, chociaż zapłaciliśmy wszystkie rachunki. Administracja wzięła pieniądze, a co potem z nimi się stało, tego nikt nie wie. Dlatego gazownia się wścieka, a nam wyłączyli ciepłą wodę.
Galina zgadza się z nim, że trudno znieść ten brak przez całą część roku poza sezonem grzewczym. Dobrze, że jest przynajmniej hala sportowa, tam mają również ciepłą wodę.
[Rozdział 18]
Sacharow w Moskwie
W mniejszych miastach Rosji główne ulice nadal noszą imię Lenina, a twórca Związku Radzieckiego wciąż stoi na największym skrzyżowaniu. Ikonoklazm związany z upadkiem Związku Radzieckiego rozpoczynał się stopniowo, od przemianowania niektórych ulic w Moskwie, i wkrótce dotarł do Leningradu, Swierdłowska i Gorkiego, które odzyskały swoje dawne nazwy. Potem fala się zatrzymała. Związku Radzieckiego już nie ma, ale nazwiska oprawców wciąż pozostają na planach miast i mapach.
Nigdzie ten schizofreniczny obraz nie rzuca się w oczy bardziej niż przed dawną główną siedzibą KGB w Moskwie. W czasach radzieckich miejsce to zwało się Placem Dzierżyńskiego i upamiętniało twórcę radzieckiej służby bezpieczeństwa. Pomnik patrona stał pośrodku skrzyżowania aż do nieudanego puczu sierpniowego w 1991 roku. Teraz już go nie ma, a na pobliskim niewielkim skwerze znajduje się kamień upamiętniający ofiary gułagu. Szary głaz przywieziono tutaj z Wysp Sołowieckich na Morzu Białym, gdzie na początku lat dwudziestych XX wieku otwarto jeden z pierwszych radzieckich obozów koncentracyjnych. Przy kamieniu leżą dziesiątki czerwonych goździków i pojedyncze większe bukiety złożone przez mieszkańców Moskwy, przychodzących tutaj pokazać, że pamiętają o swoich bliskich, którzy przepadli. Ale długi tekst wykuty na cokole jest już prawie nieczytelny, złocenia przez wiele lat nie odnawiano. A służba bezpieczeństwa – teraz pod nazwą FSB – wciąż ma siedzibę w tym samym przerażającym żółtym gmachu i jest silniejsza niż kiedykolwiek. Jest to dawne miejsce pracy Władimira Putina. Już jako premier w grudniu 1999 roku odsłonił on dużą tablicę pamiątkową ku czci swego dawnego szefa i poprzednika Jurija Andropowa. Kamienna tablica jest przytwierdzona do okazałej żółtej fasady i aby ją zobaczyć, zwykle wystarczy odejść zaledwie kilka kroków od kamienia z Wysp Sołowieckich. Teraz jednak nie ma takiej możliwości, ponieważ w związku z pracami remontowymi siedziba służby bezpieczeństwa została zasłonięta zieloną tkaniną.
Właśnie Jurij Andropow jako szef KGB podejmował decyzje o nękaniu laureata pokojowej nagrody Nobla Jurija Sacharowa i to on zalecił, by zesłać go do zamkniętego miasta Gorki. Potem Andropow został przywódcą całego Związku Radzieckiego – i pozostawił Sacharowa na zesłaniu. Po śmierci Andropowa w 1984 roku wielka ulica w południowej części Moskwy otrzymała jego imię. W końcu, kilka lat później Sacharow dostał prawo powrotu do Moskwy i powitano go jak bohatera, a gdy umarł, również on został upamiętniony nazwą stołecznej alei. Prospekt Sacharowa zaczyna się na północ od Sadowego Koła, a kończy przy Placu Trzech Dworców, gdzie witano Sacharowa po powrocie z zesłania. Właśnie na prospekcie jego imienia urządzono zimą 2012 roku jedną z największych manifestacji przeciwko oszukańczym wyborom.
Jednak nie tylko Jurij Andropow, który uwięził Sacharowa, widoczny jest w krajobrazie moskiewskich ulic. Z powrotem pojawił się również Feliks Dzierżyński. Wprawdzie wielki pomnik przy dawnej siedzibie KGB jeszcze nie został ponownie ustawiony, mimo że kwestia ta coraz częściej pojawia się w dyskusjach („Nie wstydźmy się naszej historii” – brzmi argument), ale stoi już mniejsze popiersie Dzierżyńskiego przed komendą moskiewskiej policji przy ulicy Pietrowka. Wróciło w listopadzie 2005 roku, tuż przed dniem święta radzieckiej milicji. Władimir Putin rządził już wtedy Rosją od pięciu lat.
Po drugiej stronie ulicy, kilkaset metrów w prawo od punktu, na który pada nieruchome spojrzenie Dzierżyńskiego, znajduje się archiwum organizacji Memoriał. Tutaj są przechowywane setki tysięcy listów, dokumentów i przedmiotów świadczących o ofiarach Dzierżyńskiego i jego następców. Ostatnio próbuje się zaklasyfikować tę organizację jako „zagranicznego agenta”. To właśnie Memoriał w swoim czasie zorganizował umieszczenie głazu z Wysp Sołowieckich przed siedzibą KGB. Koło się zamyka.
Dom, w którym mieszkał Andriej Sacharow, mieści się dokładnie dwa kilometry od alei noszącej jego imię. Jest to pseudoklasyczna, ośmiopiętrowa budowla zaprojektowana w duchu architektury lat stalinowskich, z białymi kolumnami między trzecim a czwartym piętrem. Stoi przy ruchliwym Sadowym Kole i została wzniesiona z żółtobrązowego kamienia w jasnym odcieniu. Kolorystycznie jest nieco podobna do siedziby KGB oddalonej zaledwie o kilometr od Prospektu Sacharowa. Na parterze mieszczą się niemiecki bank i niewielki sklep spożywczy z wyborem towarów, o których w czasach radzieckich mogli marzyć tylko przywódcy partyjni najwyższego szczebla. Płaskorzeźbiony medalion przytwierdzony do ściany pokazuje profil Andrieja Sacharowa podpisany najprostszym możliwym tekstem: „Tu mieszkał Sacharow”.
Na tablicy Andropowa, tej z oddalonej o dwa kilometry siedziby KGB, liter w napisie jest więcej: „W tym gmachu na stanowisku szefa Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR pracował w latach 1967-1982 Wybitny Działacz Polityczny Związku Radzieckiego, Bohater Pracy Socjalistycznej, Generał Armii Jurij Władimirowicz Andropow”.
Aby odwiedzić dom Sacharowa, trzeba wcześniej umówić się na określoną porę – nie codziennie przychodzą tu goście. Naciskam guzik domofonu i zostaję wpuszczony. Klatka schodowa zachowuje resztki splendoru epoki radzieckiej, chociaż tamte luksusy są całkiem bezpretensjonalne w porównaniu z przepychem, jakim otacza się elita nowej Rosji. Cztery pomalowane na żółto kolumny metrowej średnicy podtrzymują strop ozdobiony stiukami w formie herbowych lilii i czegoś podobnego do olbrzymich klocków lego. Trochę starta posadzka z białych marmurowych płyt i czerwonego granitu nagle zamienia się w zwyczajny, nierówny klinkier przy windzie – radzieckiej blaszanej skrzyni w szarym szybie, która niewątpliwie nie należała do monumentalnego projektu stalinowskich architektów.
Wybieram piątkę i blaszana skrzynia nagle rusza. Na piątym piętrze naciskam jeszcze jeden guzik i już otwiera przede mną drzwi archiwistka Jekatierina Szychanowicz. Jest drobną, około sześćdziesięcioletnią kobietą z entuzjastycznym głosem.
– To jest archiwum Sacharowa, Andriej Dmitrijewicz tu nie mieszkał – tłumaczy i pokazuje mi witryny i półki na archiwalia.
Potem bierze klucze, wracamy na klatkę schodową i moja przewodniczka otwiera sąsiednie drzwi. Parkiet z grubych desek ułożonych w jodełkę, jasnobrązowe lakierowane półki, żółtobrązowa tapeta z kwietnym wzorem i pomarańczowe zasłony. Na niewielkim biurku przy oknie w sypialni stoi maszyna do pisania Sacharowa zamknięta w walizeczce. To tutaj Andriej Sacharow spędził swoje ostatnie miesiące, tutaj napisał swoje ostatnie teksty, w których starał się przekonać przywódców Związku Radzieckiego, że imperium trzeba odnowić i zrekonstruować na zasadach demokratycznych.
Latem 2011 roku młodzi działacze demokratyczni z Moskwy zainaugurowali internetową zbiórkę pieniędzy, aby przekształcić mieszkanie w muzeum. W ciągu roku zebrano w przybliżeniu równowartość 35 tysięcy euro, pomieszczenia odnowiono, ustawiono w nich oryginalne meble i zastępcze sprzęty pochodzące z tej samej epoki. W lutym 2013 roku, 23 lata po śmierci Sacharowa można było otworzyć mieszkanie dla zwiedzających.
Jekatierina Szychanowicz naciska guzik pilota i światło radzieckiej lampy sufitowej przygasa. Nowoczesna Moskwa za oknem niknie przysłonięta ekranem z czarno-białym wizerunkiem miasta lat sześćdziesiątych XX wieku. W tle rozlega się radziecka audycja radiowa i już możemy podążać za historią Sacharowa, który zaczynał jako poważany radziecki fizyk jądrowy, był potem światowej sławy bojownikiem o demokrację i zesłanym dysydentem, a w ostatnich latach stał się wśród pragmatycznych polityków szanowanym, lecz ignorowanym nonkonformistą, kłopotliwym człowiekiem, który zadawał sobie trud mówienia o moralności i sprawiedliwości, kiedy trzeba było przejąć władzę, zanim zdąży to zrobić ktoś inny.
W swoim ostatnim przemówieniu, skierowanym do opozycyjnej grupy w rosyjskim parlamencie –Zjeździe Deputowanych Ludowych – ostrzegał 14 grudnia 1989 roku, że radzieccy przywódcy prowadzą kraj do katastrofy, i zażądał usunięcia szóstego artykułu radzieckiej konstytucji, który gwarantował przewodnią rolę partii komunistycznej. W końcowych słowach była mowa o krótkich strajkach politycznych, które rozprzestrzeniały się na cały kraj. Przeciwnicy Sacharowa w ruchu demokratycznym uważali, że strajki nie są konstruktywne i trzeba je zatrzymać, on jednak był odmiennego zdania:
„Ważną sprawą jest to, że lud wreszcie znalazł sposób na wyrażenie swoich życzeń i że lud jest gotowy udzielić nam swojego politycznego poparcia. To zrozumieliśmy w tym tygodniu. I nie mamy prawa stracić tego poparcia. Nasza krytyczna bierność byłaby jedynie prezentem dla sił konserwatywnych. One tylko tego potrzebują”.
Tego samego wieczoru umarł w swoim mieszkaniu.
Kiedy prezentacja dobiega końca, rozglądam się dookoła. Potem Jekatierina Szychanowicz bierze z półek wielką stertę książek i broszur.
– Pan interesuje się Sacharowem. To są jego pamiętniki.
W moich rękach znalazły się dwa grube radzieckie zeszyty wypełnione gęstym drukiem na szarym papierze – nadbitki z czasopisma literackiego „Znamia”, które w 1990 roku publikowało w odcinkach wspomnienia Sacharowa.
– A to dalszy ciąg.
Dokłada mi jeszcze grubszy wolumin wydrukowany cyrylicą w Nowym Jorku – książkę Sacharowa o zesłaniu do Gorkiego i ostatnich latach w Moskwie. I jeszcze kilka innych książek, i broszurę o archiwum Sacharowa. To wszystko dla mnie.
Wyraźnie widać, że nie co dzień Sacharow ma odwiedziny w swoim mieszkaniu.
– Nie, nie przychodzi zbyt dużo ludzi. Ale nie taki jest cel. To nie ma być atrakcja turystyczna, chcemy opowiadać o Sacharowie tym, którzy naprawdę się interesują.
***
Co jednak myślałby Andriej Sacharow o dzisiejszej Rosji? Wśród tych, którzy mogą to wiedzieć, jest osiemdziesięciosześcioletnia Ludmiła Aleksiejewa.
Należy ona do najważniejszych postaci radzieckiego ruchu praw człowieka, do którego Andriej Sacharow włączył się pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku. Od 1968 roku była jedną z osób odpowiedzialnych za przepisywaną przez kalkę na maszynie gazetę o zawiłym tytule „Chronika tiekuszczich sobytij” [Kronika bieżących wydarzeń]. W Związku Radzieckim wydawanie własnej gazety było oczywiście bezwarunkowo zabronione. Ludmiłę Aleksiejewą wielokrotnie wzywano na przesłuchania, a jej mieszkanie przeszukiwało KGB.
W 1976 roku Ludmiła Aleksiejewa była wśród współzałożycieli grupy helsińskiej w Moskwie – organizacji, która miała za cel bronić w Związku Radzieckim praw człowieka zgodnie z deklaracją helsińską, którą Związek Radziecki przyjął rok wcześniej. Podobne grupy obrońców praw człowieka zostały potem utworzone w wielu innych krajach, między innymi również w Szwecji.
Grupa helsińska w Moskwie poinformowała o swoim powstaniu na konferencji prasowej dla dziennikarzy zagranicznych, zorganizowanej w mieszkaniu Andrieja Sacharowa, co w totalitarnym Związku Radzieckim lat siedemdziesiątych stanowiło gigantyczną prowokację. W ciągu następnego roku większość jej założycieli została aresztowana lub zmuszona do emigracji.
W styczniu 1977 roku służba bezpieczeństwa dokonała jeszcze jednego przeszukania w domu Ludmiły Aleksiejewej i skonfiskowała „literaturę antyradziecką”. Radziecka państwowa agencja prasowa TASS poinformowała, że Aleksiejewa jest zagraniczną agentką. Musiała wtedy opuścić kraj. Trzy lata później Andriej Sacharow został zesłany do miasta Gorki, ale również w okresie jego pobytu na zesłaniu Ludmiła Aleksiejewa utrzymywała z nim kontakt.
Teraz mieszka ona w Moskwie i jest przewodniczącą grupy helsińskiej. Należy do nielicznych pozostałych działaczy ruchu dysydenckiego lat sześćdziesiątych. Jeszcze bardzo niedawno była jednym z najaktywniejszych uczestników regularnych protestów na rzecz wolności zgromadzeń, którą gwarantuje artykuł 31 rosyjskiej konstytucji. 31 grudnia 2009 roku Ludmiła Aleksiejewa przebrała się za Śnieżynkę, nieodłączną towarzyszkę Dziadka Mroza, rosyjskiej wersji Świętego Mikołaja. Włożyła niebieską suknię ozdobioną cekinami, zawiesiła sobie na szyi liczbę 31 i wyszła na plac w towarzystwie dwóch ubranych na czerwono skrzatów. Natychmiast została zatrzymana przez policję. Miała wtedy 82 lata.
Odkąd Ludmiła Aleksiejewa skończyła 85 lat, coraz więcej czasu spędza we własnym mieszkaniu, ale wpisami na swoim blogu dowodzi, że myśli równie jasno jak zawsze.
Gdy dzwonię na jej domowy telefon, odpowiada po dwóch sygnałach. Głos ma słaby, lecz stanowczy.
– Tak, miałam zaszczyt znać Andrieja Dmitriewicza. Niełatwo jest mi przyjąć rolę Sacharowa, ale on z pewnością krytykowałby obecną sytuację. Powiedziałby otwarcie, co uważa, bo był bardzo uczciwym i nieustraszonym człowiekiem. I oczywiście ostro potępiłby obskurancką politykę Władimira Putina.
Zamiast pokojowego współistnienia, o którym mówił Sacharow, ludzie władzy celowo podsycają teraz konflikty, nie tylko między Rosją a Zachodem. Napuszcza się takżę ubogą ludność wiejską na zamożną Moskwę.
– Owszem, tak właśnie stoją sprawy. Dziel i rządź, tym się u nas zajmują. Co innego zresztą mieliby robić? Ci, którzy mają władzę, chcą ją utrzymać i ciągle wietrzą zagrożenia. Rozumieją, że najpoważniejszym zagrożeniem jest dla nich społeczeństwo obywatelskie, które najbardziej rozwinęło się w stolicy i wielkich miastach. Natomiast zabite deskami wsie, małe i średnie miasta to jest fundament poparcia dla władzy. Chodzi o najuboższą, najsłabiej wykształconą i najmniej zorganizowaną część ludności.
Radykalnie demokratyczna grupa Andrieja Sacharowa w wielkim radzieckim parlamencie, Zjeździe Deputowanych Ludowych ZSRR, walczyła przeciwko tak zwanej „agresywnie posłusznej większości” – dostojnikom partyjnym i innym konserwatywnym przedstawicielom radzieckiego społeczeństwa, którzy nie mieli własnych pomysłów, lecz zawsze byli gotowi wypełniać odgórne nakazy i powstrzymywać wszystkie próby wprowadzenia demokratycznych zmian.
Czy wobec tego dziś można by tak samo opisać większość, która nie protestuje przeciwko władzy Putina? – pytam Ludmiłę Aleksiejewą.
– Nie, nie. Posłuszna większość, owszem, tak można powiedzieć, ale nie agresywna. A jeśli przyjrzeć się badaniom Centrum Lewady, widać, że nastrój sprzeciwu w zacofanych regionach jest nawet silniejszy niż w Moskwie, chociaż wyniki wyborów pokazują, że wszyscy głosują na Putina. Prawda jest taka, że niezbyt wielu ludzi bierze udział w głosowaniu, a wyniki są fałszowane. Ludzie dobrze rozumieją, jak się mają sprawy, wiedzą, że na ich życie nie ma wpływu to, jak głosują, no więc nie głosują.
Dlatego, zdaniem Ludmiły Aleksiejewej, należy raczej mówić o biernej większości.
– Ludzie po prostu rozumieją, że nawet jeśli formalnie mamy wybory, to są one w praktyce organizowane tak, że gwarantują utrzymanie władzy obecnie rządzącym.
Ale wielu moich rozmówców przybierało jednak postawę agresywną, skierowaną chyba najbardziej przeciwko Zachodowi, oponuję.
– Tak, to prawda. Właściwie jednak nie chodzi o skłonność do agresji, tylko o wrogie nastawienie. Dzisiejsza Rosja nie jest agresywnym krajem. Ale wrogie nastawienie istnieje. Proszę posłuchać, biedni nigdy nie lubili bogatych. A wy żyjecie lepiej niż my.
Ludmiła Aleksiejewa przez chwilę się śmieje.
– Jeśli tylko ludzie zaczną żyć trochę lepiej, sytuacja się zmieni.
Po pięćdziesięciu latach działalności na rzecz praw człowieka Ludmiła Aleksiejewa wciąż wierzy, że mimo wszystkich problemów i kroków wstecz demokracja ma w Rosji przyszłość.
– Nie jesteśmy przyzwyczajeni do obywatelskiej aktywności, w carskiej Rosji i w Związku Radzieckim łatwo było tłumić różne ruchy. Potrzebowaliśmy nowego pokolenia, tego, które wyrosło po upadku Związku Radzieckiego. Mamy bogaty rząd, ale lud jest biedny. A mimo to wielu ludzi jest gotowych z własnej woli bezpłatnie pomagać, chociaż pod względem ekonomicznym wcale nie mają łatwo.
Jest przekonana, że rosyjskie społeczeństwo obywatelskie staje się coraz silniejsze.
– Tego jestem pewna. Społeczeństwo obywatelskie mogło się rozwijać w zadziwiająco trudnych warunkach. I rozwijamy się dalej.
Od autora
Dorastałem w najbardziej wysuniętej na wschód części Finlandii i jako dziecko czasem zastanawiałem się, co znajduje się po drugiej stronie granicy, gdzie świat zdawał się kończyć. W pewnym miejscu droga z Helsinek przechodziła tak blisko, że widać było kilka wysokich wież strażniczych. To było wszystko. Gdy włączało się radio na falach średnich, rozbrzmiewał głównie język rosyjski. Na falach krótkich dobrze było słychać fińskie audycje BBC z Londynu. Gdy program się kończył, przychodził czas na audycję rosyjską, ale po półminucie odzywały się radzieckie zagłuszarki i wszystko ginęło w hałasie. I tak zresztą nie zrozumiałbym niczego.
W szóstej klasie, podczas szkolnej wycieczki do Leningradu w 1978 roku, zobaczyliśmy, że za granicą znajduje się inna rzeczywistość. Dwa lata później zacząłem uczyć się rosyjskiego, zapisałem się nawet na obóz językowy, żeby pierwszy raz spotkać kogoś z drugiej strony granicy. Ale radzieccy uczniowie nie dostali pozwolenia na wyjazd.
Studia nad językiem rosyjskim i społeczeństwami Europy Wschodniej kontynuowałem na uniwersytecie w Lund, w Szwecji, a po jesiennym semestrze na uniwersytecie w Leningradzie w 1989 roku nie tylko umiałem już płynnie mówić po rosyjsku, lecz również zyskałem nieco praktycznych doświadczeń co do funkcjonowania radzieckiego społeczeństwa.
Rozpad Związku Radzieckiego obserwowałem z bliska jako moskiewski korespondent lewicowej fińskiej gazety „Kansan Uutiset” (1991-1992). Od tej pory rozwój techniki coraz bardziej ułatwiał mi śledzenie wydarzeń nawet gdy nie było mnie na miejscu, natomiast w ostatnich latach miałem okazję odbyć wiele dziennikarskich podróży po Rosji i innych byłych republikach radzieckich jako dziennikarz południowoszwedzkiego dziennika „Sydsvenskan”.
[…]